Państwo Jolanta i Jan Kiesiowie z Rudy zostali uhonorowani przez Prezydenta RP Złotym Krzyżem Zasługi przyznawanym zasłużonym rodzinom zastępczym. To samo wyróżnienie otrzymała jeszcze jedna rodzina z województwa śląskiego, z Radzionkowa. Uroczystość wręczenia odznaczeń państwowych odbyła się 22 maja w Pałacu Prezydenckim. Rodzinie Kiesiów towarzyszyli w tym ważnym dniu burmistrz Rita Serafin, wicestarosta Andrzej Chroboczek oraz Henryk Hildebrand, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Według danych PCPR, w 2013 r. na terenie powiatu raciborskiego funkcjonowało 129 rodzin zastępczych, w tym 17 w gminie Kuźnia Raciborska.
{gallery}Rodzina_zastepcza1{/gallery}
O nudzie nie ma mowy
W domu Kiesiów zawsze jest gwarno i wesoło, nikt tu już dawno nie słyszał o czymś takim jak nuda. Przy szóstce dzieci, bo tyle aktualnie ma swój dom u pani Joli, na brak wrażeń trudno narzekać. Najstarsza Stefa ma 18 lat, Sebastian 17, Kasia 12, adoptowany przez Kiesiów Wiktorek – 4, tak samo jak Daria, Mateusz 3 i najmłodsza Lena 2.
Wszystko zaczęło się w 1997 r., po pamiętnej powodzi. – Zmarła wtedy moja mama, która do tej pory zajmowała się dziećmi siostry. Nie chciałam żeby trafiły do domu dziecka, więc stworzyłam im rodzinę zastępczą. Było bardzo ciężko, miałam dwie swoje córki, siostrzeńców było czworo – trzech chłopców i dziewczynka, ja byłam sama i na dodatek pracowałam. Oczywiście, że były kryzysy, momenty zwątpienia. Wsiadałam wtedy na rower, jechałam do lasu, wypłakałam się i kiedy wracalam już było w porządku. Musiało być, bo tłumaczyłam sobie, że kto jeśli nie ja, te dzieci mają tylko mnie – wspomina pani Jola.
Kiedy jej podopieczni się usamodzielnili, otrzymała telefon z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, z pytaniem, czy nie zaopiekowałaby się trójką maluchów. Miało być na krótko, zostali do usamodzielnienia. W ciągu minionych lat przez dom pani Joli przewinęło się ponad 20 dzieci. Jej podopieczni zostają tu do uregulowania swojej sytuacji prawnej, później wracają do rodziców albo trafiają do adopcji, nierzadko zostają aż do usamodzielnienia. Największe szanse na adopcję mają oczywiście niemowlęta.
Najtrudniejsze są rozstania
Dzień w domu Kiesiów wygląda zwyczajnie. Ok. 6.30 pobudka, przygotowywanie śniadania, ubieranie dzieci, wyprawianie do przedszkola, starsze szykuja się same. W myśl nowej ustawy rodzinie zastępczej, która wychowuje więcej niż czworo dzieci przysługuje osoba do pomocy, więc jest łatwiej, nie ma szaleńczego pośpiechu. Następnie gotowanie obiadu, odbiór dzieci z przedszkola, trochę zabawy z młodszymi, odrabianie lekcji ze starszymi. Około 18.00 przygotowywanie kolacji i po 20.00 można złapać trochę oddechu. – To łapanie oddechu wygląda tak, że można przygotować ubranka na drugi dzień, wyprasować itd. – śmieje się pani Jola, bo na takie rozrywki jak oglądanie telewizji czy czytanie gazety raczej trudno znaleźć czas. Dodaje jednak, że z piątką czy szóstką dzieci spokojnie można dać rady, trudniej bywało, kiedy pod jej opieką było nawet 8 dzieci. Oczywiście problemów i wyzwań nie brakuje, pojawiają się niemal każdego dnia i po prostu trzeba sobie z nimi radzić. – Tak naprawdę najtrudniejsze momenty to te, kiedy trzeba się rozstać z dzieckiem, a przecież do każdego się człowiek przywiązuje, daje mu trochę serca. Tego się nie da robić bez emocji, na zimno. Ale to nie o mnie tu chodzi, tylko o dzieci, ich dobro jest najważniejsze – podkreśla. Z Wiktorkiem Kiesiowie tak się związali, że postanowili go adoptować. – Nie było łatwo, mamy już swoje lata, była obawa czy nam go dają. Na załatwienie wszystkich formalności czekaliśmy około roku. Wszystkich dzieci jednak nie jesteśmy w stanie adoptować – tłumaczy. Ciężko też znosi sytuację, gdy któryś z wychowanków, nawet tych usamodzielnionych ma jakieś problemy.
To była dobra decyzja
Prowadzenie rodziny zastępczej to jednak dla pani Joli przede wszystkim dużo radości, poczucie spełnienia. – Nie zmieniłabym swojego życia na inne. Codziennie przekonuję się, że warto, że to była dobra decyzja. Kiedy Mateusz przychodzi rano do kuchni i powie: „Kocham cię ciociu” albo kiedy od wychowanka, który sprawiał wiele problemów po dwóch latach od usamodzielnienia dostaję bukiet kwiatów, bombonierkę i list z przeprosinami za wszystko co było złe. Zdarzają się takie wyjątkowe momenty, to daje mi siłę. Ogromnym wsparciem jest dla mnie też mąż, który odkąd jesteśmy razem bardzo mi pomaga i wspiera – mówi pani Jola.
Wyróżnienie jej rodziny przez władze było i jest dla niej wielkim szokiem. – Jestem zaskoczona, bo uważam, że nie robię nic nadzwyczajnego. Dlaczego akurat nas wybrali? Nie mam pojęcia. Nawet się popłakałam, nie tylko ze wzruszenia, ale i z jakiejś obawy, co inne rodziny sobie pomyślą, czy nie będą miały żalu, przecież wszyscy się staramy– przekonuje pani Jola. Chciałaby, żeby rodzin zastępczych było jak najwięcej, żeby dzieci nie trafiały do domów dziecka. A marzenia? – Żeby wszyscy moi wychowankowie mieli fajne życie jak się usamodzielnią, żeby zawsze miały przy sobie odpowiednią osobę, kogoś bliskiego, z kim łatwiej pokonać trudy życia – odpowiada bez zastanowienia.
{gallery}Rodzina_zastepcza2{/gallery}